Ty też uwielbiałeś. Zawsze razem przesiadywaliśmy w parku lub kawiarni, popijając kawę lub obżerając się watą cukrową i obserwowaliśmy miejski zgiełk. Miałam wrażenie, że zatrzymałam się w miejscu, a życie żyje obok mnie. Kładłam głowę na Twoim ramieniu i przyglądałam się, bawiącym dzieciom na placu zabaw, wyobrażając sobie, że kiedyś, oczami pełnymi miłości, będę tak patrzyć na nasze szkraby. Spoglądałeś na mnie rozbawiony i mówiłeś, że moje dzieci będą o wiele ładniejsze. No właśnie - moje. Wzdychałam ciężko w duchu łapiąc Cię za słówka, który tak bardzo bolały. Wyobrażałam sobie o wiele więcej niż powinnam, a później cierpiałam. Tak samo, jak cierpiałam wczoraj.
Usadowiłam półnagie pośladki na zimnej powierzchni plastikowego krzesełka, upiłam łyk kawy. Przymknęłam oczy, przypominając sobie o wydarzeniach zaistniałych poprzedniego wieczoru. Tak bardzo bolał mnie Twój przeszywający wzrok wbity w moje drobne ciało. To jak spojrzałeś na mnie z dezaprobatą, gdy przylgnęłam do wyrzeźbionego torsu Paula. To nie był ten sam, wiecznie uśmiechnięty, Krzysiu Ignaczak, z którym żegnałam się kilkanaście miesięcy wstecz. To nie były te same, niebieskie tęczówki przepełnione optymizmem. To nie była ta sama twarz obdarzona uśmiechem od ucha do ucha. To nie był ten sam człowiek, za którym tęskniłam tyle lat.
Z rozmyśleń wyrwał mnie trzask mojego ulubionego kubka, lądującego na posadzce balkonowych płytek. Przeklęłam cicho pod nosem zabierając się za zbieranie szkła. Zła udałam się do kuchni i bez większej chęci na jedzenie, pochłonęłam jogurt truskawkowy. Patrząc na jedzenie czułam odruch wymiotny oraz w ustach czułam smak wczorajszych drinków. Po raz kolejny obiecałam sobie, że więcej nie piję.
Postanowiłam korzystać z ostatnich, ciepłych dni tej jesieni i opatulona w wełniany sweter od babci, wyszłam na spacer. Zaraz po wyjściu z bloku wzięłam głęboki haust powietrza i wystawiłam twarz ku ciepłym promieniom słońca. Polska jesień jest piękna.
Spokojnie szurając stopami po chodnikach okrytych kolorowymi liśćmi, dotarłam do pobliskiego parku. Usiadłam na drewnianej ławeczce i przyglądałam się dzieciakom, rzucającym się w liście. Śmiałam się razem z nimi, kiedy któremuś nie wyszedł skok. Sama miałam ogromną ochotę wskoczyć razem z nimi, ale takiej staruszce chyba już nie wypada. Dzieciaki po chwili zniknęły na placu zabaw, a ja obróciłam głowę. Mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie, widząc kłócącą się w pobliżu parę. Donośne wrzaski i nadmierna gestykulacją wskazywały, że nie jest to zwykła małżeńska kłótnia z kategorii tych, co ma być na obiad. Wystraszone dzieciaki siedziały nieco dalej zatykając uszy. Zrobiło mi się naprawdę przykro i już wstałam, aby nieco opanować sytuację, szczególnie ze względu na kruszynki, ale wrzaski ustały. Kobieta wzięła za rękę syna oraz wsadziła do wózka córeczkę i rzucając ostatnie, jak mniemam nieprzyjemne słowa, w kierunku męża odjechała. On wyraźnie załamany opadł z powrotem na ławkę, opierając łokcie na udach i chowając twarz w dłonie. Powoli ruszyłam w jego stroną, a im bliżej była, tym bardziej znajomy mi się wydawał. Ta postura, charakterystyczne uczesanie i ukochane, zdarte spodnie. Tak, to byłeś Ty.
Zawahałam się przez chwilę i już nie byłam taka pewna czy chcę pomóc. Jednak coś pchnęło mnie do przodu i kazało usiąść obok Ciebie. Nie uniosłeś nawet głowy, nie wypowiedziałeś słowa.
-Krzysiu, mogę Ci jakoś pomóc? -odezwałam się niepewnie, chociaż wiedziałam, że wolałbyś zosatać w tym momencie sam. Słysząc mój głos podniosłeś powoli głowę, a Twoje oczy szkliły się od pokrywającej je, bezbarwnej cieczy.
-Nie wiem czy mnie da się jeszcze jakoś pomóc -byłeś tak kurewsko smutny, że miałam ochotę rzucić się na Ciebie i zamknąć szczelnie w moich ramionach, chociaż wiedziałam, że to byłoby bardzo trudne do wykonania.
-Krzyś...
-Wszystko się zjebało Jaśka, wszystko -przerwałeś mi, a po Twoich policzkach spływał strumień łez. Moje oczy również pokryła słona ciecz. Nie mogłam patrzeć na Twój ból.
-Iwonie zaraz przejdzie, znowu będzie tonęła w Twoich objęciach -kąciki moich ust powoli powędrowały ku górze, lecz Twoje nawet nie drgnęły.
-Zaraz to nawet nie będzie moja żona -mruknąłeś, odwracając głowę, abym nie widziała Twych łez. Zrobiłam to samo, bo na moich policzkach utworzyła się rwąca rzeka.
-Świat wypadł mi z moich rąk -zanuciłeś, by po chwili tonąć w moich ramionach. Z całej siły przykleiłam Twoją głowę do mojej klatki piersiowej i bez słowa wplotłam dłoń w Twoje przydługie włosy.
-Jaśka, idziemy się najebać? -spojrzałeś w moje oczy pełen nadziei.
-Przecież jest dopiero trzynasta -odparłam zdumiona, otwierając szerzej oczy. Ty tylko wzruszyłeś powoli ramionami.
-Czy to coś zmienia? -doskonale wiedziałam, że zapijanie nie pomoże i nie wniesie niczego dobrego. Doskonale wiedziałam, że chlanie trzy dni z rzędu to nie jest dobry pomysł. Doskonale wiedziałam, że zostanie nam tylko kac. Doskonale wiedziałam, że powinnam powstrzymać Cię przed wejściem do obskurnego baru. Wiedziałam, więc czemu tego nie zrobiłam?
~*~
Misiaczki, pamiętacie jeszcze Krzysia?