piątek, 7 lutego 2014

#4

Obudziłam się, czując ogromny ból głowy, który przeszywał moją czaszkę na wskroś. Kolejna pobudka na kacu. Odgarnęłam włosy z twarzy, zasłoniłam ręką oczy, które były katowane przez rażące promienie słońca. Powoli przeniosłam się do pozycji siedzącej i jeszcze wolniej wstałam z łóżka. Szurając bosymi stopami po podłodze, weszłam do kuchni. Wstawiłam wodę na kawę i otworzyłam okno, a przyjemne, jesienne promienie słoneczne oblały moją twarz. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, wsłuchując się w krzyki dzieci, szum samochodów i urywki rozmów. Chwyciłam kubek gorącej kawy i wyszłam na balkon. Oparłam się o barierkę i upiłam łyk czarnego napoju, spuszczając głowę w dół. Zawsze uwielbiałam obserwować ludzi. Ich zachowania, mimikę twarzy, uśmiechy, spuszczone głowy, chód, pośpiech. Wszystko.
Ty też uwielbiałeś. Zawsze razem przesiadywaliśmy w parku lub kawiarni, popijając kawę lub obżerając się watą cukrową i obserwowaliśmy miejski zgiełk. Miałam wrażenie, że zatrzymałam się w miejscu, a życie żyje obok mnie. Kładłam głowę na Twoim ramieniu i przyglądałam się, bawiącym dzieciom na placu zabaw, wyobrażając sobie, że kiedyś, oczami pełnymi miłości, będę tak patrzyć na nasze szkraby. Spoglądałeś na mnie rozbawiony i mówiłeś, że moje dzieci będą o wiele ładniejsze. No właśnie - moje. Wzdychałam ciężko w duchu łapiąc Cię za słówka, który tak bardzo bolały. Wyobrażałam sobie o wiele więcej niż powinnam, a później cierpiałam. Tak samo, jak cierpiałam wczoraj.
Usadowiłam półnagie pośladki na zimnej powierzchni plastikowego krzesełka, upiłam łyk kawy. Przymknęłam oczy, przypominając sobie o wydarzeniach zaistniałych poprzedniego wieczoru. Tak bardzo bolał mnie Twój przeszywający wzrok wbity w moje drobne ciało. To jak spojrzałeś na mnie z dezaprobatą, gdy przylgnęłam do wyrzeźbionego torsu Paula. To nie był ten sam, wiecznie uśmiechnięty, Krzysiu Ignaczak, z którym żegnałam się kilkanaście miesięcy wstecz. To nie były te same, niebieskie tęczówki przepełnione optymizmem. To nie była ta sama twarz obdarzona uśmiechem od ucha do ucha. To nie był ten sam człowiek, za którym tęskniłam tyle lat.
Z rozmyśleń wyrwał mnie trzask mojego ulubionego kubka, lądującego na posadzce balkonowych płytek. Przeklęłam cicho pod nosem zabierając się za zbieranie szkła. Zła udałam się do kuchni i bez większej chęci na jedzenie, pochłonęłam jogurt truskawkowy. Patrząc na jedzenie czułam odruch wymiotny oraz w ustach czułam smak wczorajszych drinków. Po raz kolejny obiecałam sobie, że więcej nie piję.
Postanowiłam korzystać z ostatnich, ciepłych dni tej jesieni i opatulona w wełniany sweter od babci, wyszłam na spacer. Zaraz po wyjściu z bloku wzięłam głęboki haust powietrza i wystawiłam twarz ku ciepłym promieniom słońca. Polska jesień jest piękna.
Spokojnie szurając stopami po chodnikach okrytych kolorowymi liśćmi, dotarłam do pobliskiego parku. Usiadłam na drewnianej ławeczce i przyglądałam się dzieciakom, rzucającym się w liście. Śmiałam się razem z nimi, kiedy któremuś nie wyszedł skok. Sama miałam ogromną ochotę wskoczyć razem z nimi, ale takiej staruszce chyba już nie wypada. Dzieciaki po chwili zniknęły na placu zabaw, a ja obróciłam głowę. Mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie, widząc kłócącą się w pobliżu parę. Donośne wrzaski i nadmierna gestykulacją wskazywały, że nie jest to zwykła małżeńska kłótnia z kategorii tych, co ma być na obiad. Wystraszone dzieciaki siedziały nieco dalej zatykając uszy. Zrobiło mi się naprawdę przykro i już wstałam, aby nieco opanować sytuację, szczególnie ze względu na kruszynki, ale wrzaski ustały. Kobieta wzięła za rękę syna oraz wsadziła do wózka córeczkę i rzucając ostatnie, jak mniemam nieprzyjemne słowa, w kierunku męża odjechała. On wyraźnie załamany opadł z powrotem na ławkę, opierając łokcie na udach i chowając twarz w dłonie. Powoli ruszyłam w jego stroną, a im bliżej była, tym bardziej znajomy mi się wydawał. Ta postura, charakterystyczne uczesanie i ukochane, zdarte spodnie. Tak, to byłeś Ty.
Zawahałam się przez chwilę i już nie byłam taka pewna czy chcę pomóc. Jednak coś pchnęło mnie do przodu i kazało usiąść obok Ciebie. Nie uniosłeś nawet głowy, nie wypowiedziałeś słowa.
-Krzysiu, mogę Ci jakoś pomóc? -odezwałam się niepewnie, chociaż wiedziałam, że wolałbyś zosatać w tym momencie sam. Słysząc mój głos podniosłeś powoli głowę, a Twoje oczy szkliły się od pokrywającej je, bezbarwnej cieczy.
-Nie wiem czy mnie da się jeszcze jakoś pomóc -byłeś tak kurewsko smutny, że miałam ochotę rzucić się na Ciebie i zamknąć szczelnie w moich ramionach, chociaż wiedziałam, że to byłoby bardzo trudne do wykonania.
-Krzyś...
-Wszystko się zjebało Jaśka, wszystko -przerwałeś mi, a po Twoich policzkach spływał strumień łez. Moje oczy również pokryła słona ciecz. Nie mogłam patrzeć na Twój ból.
-Iwonie zaraz przejdzie, znowu będzie tonęła w Twoich objęciach -kąciki moich ust powoli powędrowały ku górze, lecz Twoje nawet nie drgnęły.
-Zaraz to nawet nie będzie moja żona -mruknąłeś, odwracając głowę, abym nie widziała Twych łez. Zrobiłam to samo, bo na moich policzkach utworzyła się rwąca rzeka.
-Świat wypadł mi z moich rąk -zanuciłeś, by po chwili tonąć w moich ramionach. Z całej siły przykleiłam Twoją głowę do mojej klatki piersiowej i bez słowa wplotłam dłoń w Twoje przydługie włosy.
-Jaśka, idziemy się najebać? -spojrzałeś w moje oczy pełen nadziei.
-Przecież jest dopiero trzynasta -odparłam zdumiona, otwierając szerzej oczy. Ty tylko wzruszyłeś powoli ramionami.
-Czy to coś zmienia? -doskonale wiedziałam, że zapijanie nie pomoże i nie wniesie niczego dobrego. Doskonale wiedziałam, że chlanie trzy dni z rzędu to nie jest dobry pomysł. Doskonale wiedziałam, że zostanie nam tylko kac. Doskonale wiedziałam, że powinnam powstrzymać Cię przed wejściem do obskurnego baru. Wiedziałam, więc czemu tego nie zrobiłam?
~*~
Misiaczki, pamiętacie jeszcze Krzysia?


piątek, 17 stycznia 2014

#3

-Igła, chodź tu! -wrzasnął machając w Twoim kierunku, kiedy rozdawałeś autografy, a uśmiech momentalnie opuścił moją twarz. Mocniej ścisnęłam jego dłoń, a on położył rękę na moich plecach i posłał uśmiech pełen wsparcia. Trzeba przyznać, że Winiarski to osoba, która jest mi równie bliska, co Ty. Właściwie poznałam go przez ciebie i Reprezentację, za którą przez pewien okres życia latałam na drugi koniec świata. Z Michałem szybko złapałam dobry kontakt, bo zawsze nadawaliśmy na tych samych falach. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami. On wiedział wszystko o mnie, ja wiedziałam wszystko o nim. Często mówiłeś w żartach, że jest zazdrosny.
-Jaśminka... -położyłeś ręce na moich ramionach i z niedowierzaniem spojrzałeś w moje oczy, które nagle zaszły łzami.- Tyle lat cię nie było -Twój głos był cichy i zachrypnięty. Gładziłeś mój policzek ogromną dłonią i po chwili starłeś łzę, która utworzyła sobie własną ścieżkę, zmywając makijaż.
-Ale już jestem... -szepnęłam, uśmiechając się nikle.
-Koniec tego! -wrzasnął Michał wkraczając między nas z promiennym uśmiechem.- Jeśli poczekasz chwilę, to zabierzemy cię na najlepsze ciasto czekoladowe w mieście -poruszał brwiami w charakterystyczny sposób, a ja parsknęłam śmiechem kiwając głową. Doskonale wiedział, jak bardzo uwielbiam czekoladę i wszystko, co z nią związane.
Wyszłam z hali i usiadłam na krawężniku. Przed oczyma stanęła mi Twoja twarz. Bałam się naszego pierwszego spotkania, bo wiedziałam, że będzie bolało. Nie pomyliłam się. Widząc Twoje oczy, smutne oczy, nie potrafiłam powstrzymać łez. To nie było, to samo spojrzenie, którym obdarowywałeś mnie kilka lat temu. Jesteś, zawsze byłeś, znakomitym aktorem. Swój wewnętrzny ból potrafiłeś zamaskować promiennym uśmiechem i wiecznym optymizmem. Jednak zdradzało cię jedno - oczy. Kiedy Ty jesteś smutny, Twoje oczy też są smutne i nie zmienisz tego nawet najśmieszniejszym żartem. Nigdy nie miałam problemu z odkryciem twojego nastroju, dlatego wtedy również szybko, że wcale nie jest tak kolorowo, jakbyś chciał.
Usłyszałam głośny, męski śmiech i podniosłam głowę. Zobaczyłam, jak idziecie w moim kierunku, więc wstałam z krawężnika.
-Kiedy panowie usłyszeli, że odwiedziła nas stara znajoma, uznali, że wproszą się na ciastko -Winiarski skinął ruchem głowy na stojących za nim mężczyzn.
-Ja ci dam stara! -uderzyłam go lekko w ramię, a cała grupka zaśmiała się.- Chodźmy -uśmiechnęłam się i ruszyłam za Tobą, bo jako jedyny  tak naprawdę wiedziałeś gdzie mamy iść. Panowie otoczyli mnie z każdej strony wypytując o przeróżne głupoty i opowiadając śmieszne sytuacje, a ja co chwilę wybuchałam śmiechem. Tylko Ty szedłeś z przodu, dziwnie nieobecny.
-Co z nim? -szepnęłam do Michała wskazując w twoim kierunku, kiedy zostaliśmy w tyle.
-Igła ma ciężki okres w życiu i masę problemów. Udaje silnego, ale tak naprawdę z niczym sobie nie radzi.
-Z dzieciakami coś nie tak? -ciągnęłam temat. Wiedziałam, jak bardzo kochasz swoje potomstwo. Wiedziałam, że oddałbyś za nie życie, więc od razu przyszły mi na myśl.
-Nie, ale nie wiem zbyt wiele. Krzysiek zamknął się w sobie, dowiedziałem się tylko, że to jakieś problemy małżeńskie. Martwię się o niego, nigdy taki nie był -zakończyłeś temat i przepuściłeś mnie w drzwiach. Kawiarnia dziwnym trafem okazała się być klubem nocnym, gdyż jak stwierdził Bartman - o tej porze czas na herbatkę z prądem, a nie babciną szarlotkę. Wywróciłam tylko oczami niezbyt zadowolona, ponieważ wcale nie miałam ochoty na przesiadywanie w zatłoczonym klubie, jednak nie chciałam się do tego przyznawać i grzecznie usiadłam naprzeciwko Ciebie na ogromnej kanapie. Wlepiłam w Ciebie spojrzenie, a kiedy je wyczułeś, spojrzałeś na mnie smutnym wzrokiem, posyłając sztuczny uśmiech. Cierpiałam patrząc na ból wyrysowany na Twej twarzy, jednak nie umiałam nic z tym zrobić. Posyłałam Ci tylko spojrzenia pełne troski, gdy wlewałeś w siebie kolejne kieliszki czystej. Siedziałam sącząc kolorowego drinka i rozmawiając z Lotmanem, który okazał się świetnym facetem, jednak czułam na sobie Twój wzrok. Kiedy Amerykanin poprosił mnie do tańca, bez skrępowania chwyciłam jego dłoń. Jak na złość, trafiliśmy na spokojną piosenkę, wręcz idealną do tańczenia przytulasa. Paul posłał mi promienny uśmiech i położył dłonie na moich biodrach, a ja zarzuciłam ręce na jego barki. Położyłam głowę na jego ramieniu i spokojnie kołysałam się w rytm piosenki, zachwycając się w duchu wonią jego perfum. Po chwili podniosłam głowę i spojrzałam w kierunku naszego stolika, przy którym wciąż siedziałeś. Napotkałam twoje przeszywające spojrzenie, a Ty pokiwałeś tylko głową z dezaprobatą, po czym wlałeś w siebie ostatni kieliszek i wstałeś, udając się w kierunku wyjścia. Poczułam się dziwnie źle, jakbym w tym momencie robiła coś złego, a serce dziwnie mnie zakuło. Przeprosiłam mojego partnera i wybiegłam za tobą, jednak już cię nie było.
Usiadłam na ławeczce czując jak po moim policzku spływa pojedyncza łza, a na ciele pojawia się gęsia skórka. Nic z tego nie rozumiałam. Nie rozumiałam, dlaczego to tak bardzo boli. Nie rozumiałam, dlaczego po tylu latach w moim sercu znów zapaliła się malutka iskierka miłości, o której już dawno miałam zapomnieć. Nie rozumiałam, dlaczego tak chłodno mnie potraktowałeś. Nie rozumiałam, dlaczego nawet ze mną nie porozmawiałeś. Nie rozumiałam, dlaczego w jednej chwili z najszczęśliwszej kobiety na ziemi, stałam się najsmutniejszą kobietą w Rzeszowie.
-Was coś łączyło, prawda? -Lotman usiadł obok kładąc kurtkę na moje nagie ramiona.
-Tak...Nie...Nie wiem. To było tak dawno... -odparłam zachrypniętym głosem.
-Prawdziwa miłość nigdy nie umiera -uśmiechnął się nikle w moim kierunku i pozwolił, abym położyła głowę na jego ramieniu.
-Szczególnie ta jednostronna...
~*~
Witam Was trójeczką :) 
jestem padnięta po treningu i nie mam nawet siły oceniać tego rozdziału.
mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
a kto kibicował naszym szczypiornistom? :D 

niedziela, 29 grudnia 2013

#2

Po kilku godzinach podróży w akompaniamencie ulubionych piosenek Happysadu i własnego wrzasku dojechałam do Rzeszowa napawając się pierwszymi godzinami spędzonymi w ukochanym Kaziku. Do tej pory wsiadając do mojego samochodu przypominam sobie ile pracy wykonałam, aby zebrać dosyć pokaźną sumkę, by następnie wydać ją w salonie samochodowych. Do tej pory pamiętam również ile łez wylałam, prosząc matkę o pożyczenie kilku brakujących tysięcy, których, de facto, nadal jej nie zwróciłam. Przy każdej okazji słyszę, jak okropną jestem córką i w jak perfidny sposób ją okradłam. A trzeba przyznać, że jest to kobieta obdarzona cholernie trudnym charakterem i na pewno długo będzie mi wiercić dziurę w brzuchu, pomimo tego, że nawet nie poczuła braku tych pieniędzy.
Zaraz po postawieniu nogi na rzeszowskiej ziemi skierowałam swe kroki do pobliskiego marketu w calu zakupienia mojego ulubionego wina. Mijając regał ze słodyczami zdałam sobie sprawę, jak ogromną mam ochotę na czekoladę, a później poszło z górki i po przejściu całego sklepu moje plany na zakupienie jednej butelki wina poszły się przejść i w rezultacie wyszłam obładowana torbami z jedzeniem. Po wczołganiu się na trzecie piętro i rzuceniu okiem na nowe gniazdko ponownie zeszłam na parking, aby znieść resztę rzeczy. I tak przez blisko pół godziny biegałam w tę i z powrotem, dźwigając kartony. Kiedy już wszystko zostało postawione w rogu pustego salonu, wygrzebałam ręcznik i świeże ubrania, po czym zamknęłam się w łazience. Wylegując się w wannie wypełnionej białą pianą rozmyślałam, jak przyznać się bliskim, że znów zawitałam w Polsce. A może lepiej nic nie mówić? I co z Krzyśkiem. Powiedzieć, czy przemilczeć? Odwiedzić go i jak gdyby nigdy nic, zapytać co u niego słychać, czy lepiej udawać, że się nie znamy? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań, jednak doskonale wiedziałam, że nie wytrzymam długo w samotności.
Wyszłam z wanny i wytarłam mokre ciało w aksamitny ręcznik, po czym niedbale przeczesałam włosy ręką i nałożyłam na siebie szeroką koszulkę i krótkie spodenki. Po długich zastanowieniach na jaką kolację mam ochotę, złapałam butelkę wina i czekoladę z orzechami, po czym narzuciłam na siebie długi, wełniany sweter i wyszłam na balkon. Usadowiłam pośladki na zimnym, plastikowym krzesełku i spojrzałam na zamglony Rzeszów. Uśmiechnęłam się pod nosem uświadamiając sobie, jak bardzo kocham polską jesień. W jednej chwili zrozumiałam, jak niewiele trzeba mi do szczęścia. Nareszcie czułam się w pełni szczęśliwa.
Obudziłam się wcześnie rano z ogromnym bólem głowy. Złapałam się za pukiel blond włosów i jęknęłam głośno. Cała butelka czerwonego wina, to stanowczo za dużo, jak na jedną osobę. Ubolewając nad własną głupotą powoli usiadłam na miękkim materacu. Szurając bosymi stopami po ciemnych panelach dotarłam do lodówki, z której wyciągnęłam butelkę wody mineralnej. Łapczywymi łykami zaspokoiłam pragnienie, po czym złapałam jogurt, nie mając siły na przyrządzenie treściwszego śniadania. Po posiłku związałam włosy w luźnego koka i narzuciłam na siebie dres. Stanęłam naprzeciwko kilku kartonów leżących w kącie salony, po  czym głośno westchnęłam. Zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy.
Kiedy wszystko było na swoim miejscu opadłam na skórzaną kanapę z laptopem na kolanach. Odwiedzając kolejne portale sportowe, natknęłam się na informację o meczu Resovia-Skra, który miał odbyć się następnego dnia w hali Podpromie. Coś podkusiło mnie, aby zebrać się z wygodnej kanapy, ubrać ciemne spodnie, kurtkę i otulić szyję ciepłym szlem, po czym szybkim krokiem opuścić mieszkanie i po przejściu kilku ulic, stanąć przy kasie w hali.
-Ma pani ogromne szczęście -uśmiechnęła się do mnie kobieta w podeszłym wieku. Odwzajemniłam uśmiech, po czym zapłaciłam za bilet i w podskokach wyszłam z Podpromia. Kiedy byłam już nieco oddalona usłyszałam wesoły rechot. Odwróciłam głowię i zobaczyłam Cię w towarzyskie kilku drużynowych kolegów. Szedłeś jak zwykle uśmiechnięty, a twoja buzia się nie zamykała. Zaśmiałam się cicho, jednak nie zawróciłam. Ruszyłam w kierunku mieszkania, wpatrując się w nowo nabyty bilet.
Następnego dnia od samego rana siedziałam jak na szpilkach. Co minutę niecierpliwie spoglądałam na zegarek i denerwowałam się, że ten czas płynie tak wolno. Już zapomniałam, jak ogromne emocje towarzyszą przy wyjazdach na mecze. Odkąd wyjechałam z Polski nie pojawiłam się na żadnym siatkarskim meczu, czego bardzo żałuję, dlatego patrząc na mój bilet na twarzy pojawiał się wielki uśmiech. Jak na skrzydłach, wyleciałam z mieszkania i po kilku minutach szybkiego marszu, siedziałam na Podpromiu. Od ciągłego uśmiechu zaczynały boleć mnie policzki, jednak za nic nie mogłam tego powstrzymać.
Przez ponad dwie godziny szalałam z radości. Poliki bolały mnie od uśmiechu, ludzie uśmiechali się pod nosem, patrząc na moje dzikie podskoki, a moje serce radowało się, widząc po tylu latach Ciebie i Winiara. Po meczu, potykając się o własne nogi, zbiegłam do band reklamowych. Kiedy chciałam wejść na boisko nagle stanął przede mną przypakowany koksik, z napisem ochrona na plecach i oświadczył, iż tam wejść nie mogę. W odpowiedzi zaśmiałam się szyderczo i rzuciłam krótkie no to patrz, po czym przeskoczyłam przez bandę, niczym przepiękna gazela, a on rzucił się w pogodni za mną.  Z piskiem wydobywającym się z moich ust pobiegłam w stronę Winiarskiego i po chwili wskoczyłam na jego plecy. Zdezorientowany odwrócił głowę i z niedowierzaniem spojrzał w moje zielone oczy, a w tym samym czasie ochroniarz szarpnięciem ściągnął mnie z jego plecy i mocno ścisnął za nadgarstki. Syknęłam z bólu.
-Proszę ją puścić, to moja znajoma -Michał wybuchnął śmiechem, a zdezorientowany ochroniarz posłał mi mordercze spojrzenie i zostawił nas samych.- Jaśminka! -wrzasnął i zamknął mnie w swoich ramionach.
-Tadaaa! -obróciłam się wokół własnej osi głośno się śmiejąc, a ten przyciągnął mnie do siebie i ucałował moje czoło.
-Jak dobrze, że wróciłaś!
~*~
Dodaję tak pomiędzy odpoczywaniem po świętach, a oczekiwaniem na sylwestra i mam nadzieję, że tym samym troszeczkę umiliłam Wam ten nijaki wieczór :)

sobota, 7 grudnia 2013

#1

Polska. Korki na podziurawionych powierzchniach dróg, wyklinanie siebie nawzajem, ciągły pośpiech. Gonitwa za pracą, bluzgi i wieczne niezadowolenie. Ale także życzliwy uśmiech i pomocna dłoń w trudnych sytuacjach.Wiecznie kłócący się politycy i narzekający na nich ludzie. Zagraniczne piosenki w każdym zakamarku, zachwalanie cudzego i niszczenie własnego. Najlepsi kibice na świecie. Miejsce gdzie ci, którzy mają najmniej dają najwięcej. A przede wszystkim moje miejsce na ziemi.
Wyszłam z lotniska, a przyjemny jesienny wietrzyk owiał moją twarz. Przymknęłam oczy, stając na moment w miejscu. Wzięłam głęboki haust powietrza zadowolona z podjętej decyzji. Powoli ruszyłam w kierunku Lilki od razu posyłając w jej kierunku życzliwy uśmiech. Przytuliłam ją na powitanie i z marszu podziękowałam za opiekę nad moim kochanym Kazikiem. Przecież nie pozostawić mojego kochanego Infiniti fx na pastwę mojej matki, bo żyłabym w strachu, że kiedy wrócę nie zastanę go w garażu, lub jeszcze gorzej, zastanę go nienadającego się do użytku. Tak więc rzuciłam się w ramiona przyjaciółki nieustannie jej dziękując,po czym wręczyłam jej drobny upominek i pomimo sprzeciwów usadowiłam na siedzeniu pasażera. Rozmawiając na wszelakie tematy oraz opowiadając jej co nieco o tym, co działo się, kiedy mnie nie było dojechałyśmy na jej osiedle. Pożegnałyśmy się ówcześnie umawiając się na spokojne pogaduchy, po czym ponownie odpaliłam silnik. Wyciągnęłam ze schowka jedną z ulubionych płyt i w moim mniemaniu zaczęłam śpiewać, choć to wcale śpiewu nie przypominało.
-O jak ja kocham to miejsce! -wrzeszczałam wyjeżdżając ze stolicy. Nie przeszkadzało mi rażące w oczy słońce, ślimacze poruszanie się w korku, nachalni kierowcy, ani dzwoniący telefon, którego nie miałam zamiaru odebrać. Uśmiechnięta od ucha do ucha przemierzałam polskie drogi niesamowicie zadowolona z siebie. Gdyby ktoś popatrzył na mnie w tamtym momencie na pewno nie pomyślałby, że ma przed oczyma kobietę, która dwa dni temu wylała litry łez. Na pewno nie pomyślałby, że przed chwilą po raz kolejny w swoim życiu przeżyła okropny zawód i miała ochotę skoczyć z mostu, pewna swojej zguby, bo nie potrafi pływać. Jednak do osób pamiętliwych nie należę, płakać nad rozlanym mlekiem nie lubię, a moją tajną bronią jest to, że szybko potrafię odbić się od dna. I tak też zrobiłam. Snucie się po pustym mieszkaniu przez bite czterdzieści osiem godzin nucąc najsmutniejsze piosenki Myslovitz powoli doprowadzało mnie do szału, a przecież nic mnie tam nie trzymało. Bez zastanowienia spakowałam walizki i zarezerwowałam bilet na najbliższy lot do Polski. Nie informując nikogo, że wracam do ojczyzny wpakowałam się w samolot z ukochanym wyjeżdżam by wrócić w słuchawkach. I kilka godzin później postawiłam pierwszy krok na polskiej ziemi wdychając niby to samo, a całkiem inne powietrze. Dopiero wtedy tak naprawdę poczułam, jak bardzo tęskno mi było do domu. Na co dzień biegając z mieszkania do pracy i pracy do mieszkania wmawiałam sobie, że po prostu tak ma być,a  ja z czasem to polubię. Nie polubiłam. Siedziałam na dupie w pieprzonej Anglii cholernie się męcząc tylko po to, aby jemu było dobrze. On spełniał się zawodowo zaliczając kolejne sukcesy, a ja po cichu łkałam w poduszkę, masując obolałe mięśnie. Patrząc z perspektywy tych kilku dni myślę, że nasze rozstanie to dobry wybór. Chociaż ciężko było po trzech latach tak po prostu zerwać zaręczyny, powiedzieć sobie cześć i rozjeść się w dwie różne strony. Ale stało się. Jaśmina Walczak wciąż jest panną i na pewno szybko się to nie zmieni. Już widzę furię matki.
Zjechałam na Orlen napoić Kazika i przy okazji siebie. Zatankowałam autko i udałam się po kawę. Przechodząc obok pewnego plakatu zmrużyłam oczy, jednak poszłam dalej. Wracając z kubkiem parującej cieczy w ręce ponownie podeszłam do plakatu. Uśmiechnęłam się. To samo spojrzenie i fryzura, z której zawsze się naśmiewałam, a Ty dobrze wiedziałeś, jak bardzo mi się podoba. Upiłam łyk zbawiennego napoju i wróciłam do samochodu, jednak Twój obraz nie zniknął z mojej głowy. Wręcz przeciwnie. Wyobraźnia podsyłała mi wszystkie Twoje uśmiechy i wspaniałe wspomnienia związane z Twoją osobą. Przymknęłam oczy. To już tyle lat. Znamy się od zawsze, pół życia spędziliśmy razem. Razem budowaliśmy zamki z piasku, jeździliśmy na rowerach, wspinaliśmy się po drzewach. Razem wypaliliśmy pierwszego papierosa, wypiliśmy pierwszy łyk wódki, bawiliśmy się na pierwszej dyskotece. Razem oglądaliśmy pierwszy mecz, wspieraliśmy Polaków, poszliśmy na pierwszy trening. Zawsze byliśmy razem.
Wspierałam Cię od samego początku. Ty mnie też, jednak mój słomiany zapał szybko dał się we znaki i przygoda z siatkówką skończyła się szybciej niż się zaczęła. Chociaż trener mówił, że kiedyś będzie ze mnie pożytek, ja poddałam się po pierwszej poważnej kontuzji stwierdzając, że to nie jest sport dla mnie. Próbowałeś mnie nawrócić, ciągałeś na treningi i wygrażałeś, że jeśli się poddam to Ty również to zrobisz, jednak w końcu dałeś sobie spokój. Jestem ciekawa czy teraz tego żałujesz.
Pamiętam, jak ryczałam, kiedy matka nie pozwoliła mi wyjechać z Tobą do Sosnowca. Miałeś dwadzieścia lat i karierę przed sobą, a ja ledwo skończone osiemnaście i żadnych planów na życie. Uparłam się, że nie zostawię cię samego i muszę być z Tobą w pierwszym poważnym klubie. Matka potępiała moje zachowanie twierdząc, że zaraz po przekroczeniu progu rodzinnego domu spieprzę sobie żywot. Oboje byliśmy zrozpaczeni. W dzień Twojego wyjazdu zabarykadowałam się w pokoju, paląc papierosy jeden po drugim oraz katując bębenki uszne najsmutniejszymi piosenkami. Zobaczyłam z okna jak przechodzisz przez furtkę z ogromnym bukietem herbacianych róż - ulubionych mojej mamy. Zbiegłam na dół, kiedy siedzieliście przy kawie zażarcie dyskutując. Ona za nic w świecie nie chciała się zgodzić, jednak zacząłeś obiecywać, że będziesz się mną opiekował i na pewno krzywda mi się nie stanie, obdarzając przy tym moją rodzicielkę najładniejszym uśmiechem. W końcu uległa Twojemu urokowi, a ja rzuciłam się w Twoje ramiona, piszcząc ze szczęścia. Nazajutrz pakowałam już manatki, a matka marudziła nad moim uchem, że to źle się skończy, a Krzysiek powinien smażyć się w piekle razem ze swoim niebywałym urokiem.
Kilka dni później zamieszkaliśmy razem w niewielkiej kawalerce i trzeba przyznać, że radziliśmy sobie całkiem nieźle. Dzięki Tobie wreszcie w stu procentach nabrałam wiary w siebie i zrozumiałam co chcę w życiu robić. Ty grałeś i robiłeś to cholernie dobrze, a dla mnie byłeś opiekuńczy i troskliwy jeszcze bardziej niż zwykle. Z dnia na dzień przestawałam zauważać twoje wady,a  postrzegałam same zalety. Chciałam spędzać z tobą jeszcze więcej czasu, non stop widzieć twój uśmiech i tulić się do wyrzeźbionego torsu. Wciąż byłam przy Tobie i nie odstępowałam Cię na krok nawet na hali, a Ciebie chyba zaczęło to przytłaczać, bo coraz częściej znikałeś na całe dnie. Kiedy przyznałam się przed samą sobą, że to już nie jest przyjaźń, a miłość było już za późno.
Po wygranym meczu jak zawsze pobiegłam do Ciebie, aby pogratulować świetnej gry, a ty zamiast jak zwykle przytulić minie i zaprosić na przysłowiowe ciastko i kawę w ramach uczczenia zbyłeś mnie krótkim dziękuję. Zdziwiona stałam chwilę na parkiecie, zastanawiając się, o co chodzi i wtedy dostrzegłam jak przytulasz do siebie śliczną brunetkę o idealnej figurze - kompletne przeciwieństwo mnie. Zabolało, poczułam spływającą po moim policzku łzę. Odwróciłam się napięcie i wybiegłam z hali, przyznając się przed własnymi myślami, że naprawdę Cię pokochałam. Trzęsąc się z zimna, pijąc koleje piwo na zniszczonej, parkowej ławeczce, podczas odrzucania twojego kolejnego połączenia obiecałam sobie, że nigdy Ci o tym nie powiem.
A kilka miesięcy później razem z Iwoną wyprowadziłeś się do Częstochowy i rozpocząłeś karierę w tamtejszym klubie. Zostałam sama w Sosnowcu kontynuując studia farmaceutyczne. Od czasu do czasu dzwoniłeś, aby zapytać co u mnie słychać i czy jakoś sobie radzę, jednak nasze rozmowy nie wyglądały już tak, jak dawniej. Wciąż napominałeś o Iwonie, a ja najzwyczajniej w świecie byłam zazdrosna. Cholernie. I przez to nasz kontakt właściwie się urwał. Pewnego pięknego popołudnia wracając z uczelni wyjęłam listy ze skrzynki. Niczego nieświadoma weszłam do mieszkania i odgrzewając wczorajszą zupę otworzyłam śnieżnobiałą kopertę, a jej zawartość ścięła mnie z nóg. Zaproszenie na ślub. Twój ślub!
Zaczęłam płakać jak mała dziewczynka, moja zupa się przypaliła, w całym mieszkaniu śmierdziało, a sąsiedzi zaczęli skarżyć się na głośną i przytłaczającą muzykę. I właśnie wtedy obiecałam sobie, że pozostaniesz jedynym facetem przez którego po moich policzkach spłynęły łzy. Szkoda, że moje słowa, jak zwykle zostały rzucone na wiatr.
~*~
Mocno spóźniony prezent Mikołajkowy ode mnie :)
Nudno, ale jakoś trzeba wprowadzić was w życie Jaśki :)

sobota, 26 października 2013

Prolog.

Siedzę na kanapie z nerwów obżerając się moimi ulubionymi ciasteczkami oraz popijając moją ulubioną karmelową herbatę. Gdyby nie mój stan z chęcią zamieniłabym ją na zimne piwo. Piłka meczowa dla Polaków. Siedzę jak na szpilkach zaciskając kciuki do bólu i modląc się, aby to był już koniec. Jestem pewna, że robisz to samo. Piłka meczowa dla Polaków. Zaciskam kciuki jeszcze mocniej.
-Wyłącz ten mecz ! Nie powinnaś się stresować ! -wrzeszczy mama. Puszczam to mimo uszu i ponownie wlepiam wzrok w ekran telewizora.
W polu zagrywki melduje się Żygadło. Polscy kibice zgromadzeni na wstrzymują oddechy, a łomot ich serc słyszę w moim salonie. Poszło. Przyjęcie Spiridonova w punkt, Mikasa z rąk Grankina wędruje do Pawłowa, a jego atomowy atak przebija się przez potrójny blok. Zaciskam powieki niemal pewna, że jest już po akcji, jednak słyszę okrzyk Swędrowskiego ogłaszający, że Zatorski podbił piłkę. Otwieram oczy i obserwuję idealną wystawę Łukasza do Kurka i jego kończący atak.
-Jesteśmy Mistrzami Europy ! -słyszę okrzyk Drzyzgi. Widzę radość chłopaków i czuję jak po moich policzkach płyną łzy szczęścia. Siedzę kilka minut bez ruchu z uśmiechem na twarzy wpatrując się w szalejących Mistrzów, po czym powoli podnoszę się z kanapy i kieruję się do łazienki. W połowie drogi ustaję czując niemiłosierny ból. Zginam się w pół opierając się o szafę stojącą w przedpokoju.
-Cholera jasna, mamo, chyba się zaczęło ! -krzyczę, a po chwili obserwuję zszokowaną rodzicielkę wybiegającą z kuchni. Wydaję z siebie jakiś krótki bełkot, którego nie jestem w stanie zrozumieć, po czym biegnie do mojego pokoju po przygotowaną wcześniej torbę. Zgarnia klucze, wyprowadza mnie z mieszkania narzucając na mnie płaszcz i powoli wędrujemy ku parkingowi. Sadza mnie na miejscu pasażera, po czym sama siada za kierownicą i rusza z piskiem opon. Jedziemy w ciszy, którą przerywają jedynie moje jęki lub jej przekleństwa skierowane do innych kierowców. W mgnieniu oka łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe docieramy do szpitala. Wszystko dzieje się cholernie szybko, a nim się obejrzę już leżę na porodówce. Jedyne co czuję to przeszywający ból. Słyszę jak pielęgniarka wrzeszczy, abym była silna, kieruje, kiedy mam przeć, a kiedy brać wdechy. Matka ściska moją dłoń bełkocząc pod nosem, że gdyby nie zachciało mi się romansu to teraz bym nie cierpiała.
Po kilku godzinach mam dość. Jestem wyczerpana, a maleństwo wciąż siedzi we mnie. Pielęgniarka nawołuje do parcia, a mama siedzi cicho, po tym jak zbeształam ją, że nawet w takim momencie wytyka mi moje błędy. Biorę głęboki wdech i od nowa. Wrzeszczę, zaciskam pięści do bólu, a po chwili słyszę płacz dziecka. Mojego dziecka.
-Została pani mamą zdrowego chłopca, gratuluję.
-Byłaś bardzo dzielna -mama całuje mnie w czoło, a pielęgniarka zajmuje się moim szkrabem.
-Nazwisko matki ? -pyta kobieta w białym kitlu z aktem urodzenia w ręce.
-Walczak Jaśmina.
-Nazwisko ojca ?
-To dziecko nie ma...-zaczyna moja matka, jednak milknie napotykając moje karcące spojrzenie.
-Ignaczak. Krzysztof Ignaczak -odpowiadam, a ona patrzy na mnie zszokowana. Po zanotowaniu wszystkich potrzebnych informacji odchodzi. Pielęgniarka kładzie mi na rękach mojego synka. Patrzę na niego, a w moim gardle rośnie ogromna gula. Delikatnie masuję jego rączkę, jest taka maleńka. Jak cały on. Maleńki i bezbronny. Jeszcze nie wie przez jakie góry i doliny będzie musiał przejść. Jak dużo jeszcze przed nim. Jak wiele razy będzie musiał upaść, aby po chwili powstać. A ja będę przy nim. Zawsze. Będę go wspierać i pomagać mu.
Patrzę w jego oczy. Są tak cholernie podobne do twoich... On cały jest podobny do ciebie. To twoja maleńka kopia. Ale ty o tym nie wiesz.
Po policzku spływa pojedyncza łza. Wracają wspomnienia. To wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku wraca z podwojoną siłą. Dokładnie pamiętam, jak to wszystko się zaczęło...

*
Witam :)
Dodaję prolog, ale na dobre zagoszczę tu dopiero w okolicach grudnia.
Zmieniłam trochę koncepcję tego bloga.
Nie będzie tak kolorowo, jak miało być.
Nigdy nie byłam na porodówce i nie mam pojęcia jak to wszystko wygląda, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie, jeśli coś jest nie tak :)
+ Reszta rozdziałów będzie pisana w czasie przeszłym.


piątek, 30 sierpnia 2013

srututututut

MOŻE kiedyś.
Nic nie obiecuje, ale jeśli już to w okolicach listopada, może grudnia. 
Coś krótkiego, trochę dziwnego.